Pogodny letni wieczór, połowa lipca. Wypatrzyłam przez okno w kuchni parę śnieżno-białych uszu poruszających się pośród siwych traw. Ja, jak i pozostali domownicy stwierdziliśmy zgodnie, że komuś z okolicy wymknął się królik.
Postanowiliśmy się nim zaopiekować, ponieważ pojawiają się tu psy i lisy, a dodatkowym zagrożeniem dla tak umaszczonego króliczka byłyby też sowy. Po niedługich podchodach pozwolił się schwytać.
Przygotowaliśmy dla niego przytulny ciepły kącik z wodą i jedzeniem oraz pełnym łąkowego siana, w którym znalazł poczucie bezpieczeństwa. Po zapewnieniu mu podstawowych warunków bytowych odwiedziliśmy wszystkich okolicznych sąsiadów, by wypytać, czy komuś nie uciekł taki biały pupil. Nikt nie przyznał się do zguby. Braliśmy też pod uwagę, że jako nieudany prezent dla dziecka, mógł zostać zwyczajnie porzucony w lesie.
Już następnego dnia odzyskał siły, jednak gdy patrzyłam na niego w świetle dziennym, coś podpowiadało mi, że mogliśmy się pomylić. Zabraliśmy go do weterynarza, który po wnikliwych oględzinach potwierdził moje nieśmiałe podejrzenia. To nie królik, tylko zając, tyle że wyjątkowy, bo albinos. Wskazywały na to długość skoków, uszu i kształt głowy, chociaż sam specjalista uznał, że w przypadku albinosa nie trudno o pomyłkę. Nie krył też zdziwienia, gdyż nie widział nigdy białego zajączka. Jego wiek ocenił na miesiąc, do płci się nie odniósł, gdyż w przypadku zajęcy trudno jest to odgadnąć.
Na pytanie, co z nim zrobić poradził nam przygarnąć go jeśli mamy możliwość stworzyć mu wybieg na świeżym powietrzu. Na wolności nie miałby szans na przeżycie ze względu na brak kamuflażu i słaby wzrok lub jego całkowity brak (cecha albinosów). Najpewniej został też odtrącony przez matkę. Dokładnie to samo powiedział i doradził nam dyżurujący pod telefonem specjalista od dzikich zwierząt.
Siłami własnymi i z pomocą przyjaciół zbudowaliśmy dla zajączka wolierę z desek i siatki. Ma w nim spory pojnik oraz „domek na piętrze” pełen pachnącego łąkowego siana. Dobrze się złożyło, niedługo potem za grosze zakupiliśmy od rolnika trzy bele takiego siana z przeznaczeniem zimowym dla naszego uszaka.
Po kilku dniach przekonaliśmy się, że z naszego zajączka jest prawdziwy czyścioch. Wybrał sobie miejsce na toaletę „na poziomie zero”, a domek w którym przebywa przez większość dnia pozostaje nieskazitelnie czysty. Rano i wieczorem przeprowadza dokładne czyszczenie futerka ze szczególnym uwzględnieniem łapek. Dopisuje mu apetyt. Potrafi w ciągu jednego dnia zjeść całą reklamówkę koniczyny i liści mlecza, a gdy pogoda nie sprzyja na zbieranie dla niego zieleniny, nie gardzi ziemniaczkami gotowanymi w mundurkach. Staramy się urozmaicać mu dietę, by w okresie zimowym nie był zdziwiony zawartością swojej miseczki :)
Prowadzi głównie nocny tryb życia, widać go wieczorem i rano, a w świetle księżyca prawie świeci swoim białym futerkiem.
w świetle poranka w jego bielutkich uszach wesoło igrają słoneczne promienie :) Bacznie wsłuchuje się w każdy dźwięk.
Minęły już ponad dwa miesiące od kiedy jest u nas. Z początku mieścił się dłoniach, a w tym czasie urósł przynajmniej trzykrotnie. Teraz patrząc na niego nikt nie miałby już wątpliwości, że to zając. Słyszymy tylko „Biały? Niemożliwe!”.
Przyzwyczailiśmy się do niego, a on do nas. Rozpoznaje nasze głosy z daleka i nie okazuje wobec nas zbytniego lęku. Co innego jeśli w pobliżu znajdzie się ktoś obcy. Ucieka wtedy w popłochu do swojego domku na piętrze i dłuższą chwilę nie wychodzi. Nam wystarczy, że zawołamy „zając, głuptasie, nie bój się, to ja!”, a on wychodzi z ukrycia, strzyże na nas uszami i wraca do swoich zajęć.
Nie, nie będzie z niego pasztetu :) Może to i prawdziwa dziczyzna, ale jednak jak domowy przyjaciel.